wtorek, 7 lutego 2012

Jak zostać (dobrym) dowódcą


Czasami w komentarzach na moim blogu pojawiają się pytania o to, co ja dla armii zrobiłem. Zastanawiam się, czy pisać o wszystkich inicjatywach, ale wówczas nachodzi mnie obawa, że ktoś zarzuci mi próbę autogloryfikacji. Zatem daruję sobie. O tym, co zrobiłem, wiedzą moi podwładni, może pamiętają przełożeni. I to wystarczy.
Natomiast sprowokowany tymi „trudnymi” pytaniami odniosę się do kwestii rozwoju żołnierza na własny przykładzie. Bo do takiej godności jak Dowódca Wojsk Lądowych nie dochodzi się łatwo. Przynajmniej dla mnie była to długa i ciężka droga.
Każdy dowódca plutonu jednostki liniowej marzy o tym, by zostać dowódcą kompanii, każdy dowódca kompanii pragnie dowodzić batalionem, zaś dowódca batalionu chciałby przewodzić brygadzie itd. I to jest jak najbardziej naturalne - w niczym nieodbiegające od realiów innych armii świata.
Ważne jednak, żeby na tej drodze wyróżniać się spośród innych wieloma cechami właściwymi dla dowódcy. Żeby przejść wszystko, co dla danego szczebla dowodzenia jest przewidziane. Programowe szkolenia do ćwiczeń ze strzelaniem amunicją bojową. Inspekcje i kontrole przełożonych, które mają ocenić zdolność bojową dowodzonego pododdziału. Surowo ale obiektywnie. Bez taryfy ulgowej. Dopiero tak zdany egzamin jest przepustka do myślenia o kolejnym szczeblu dowodzenia.
Kiedy byłem pułkownikiem, dowódcą 16 PDZ w Elblągu, a był to rok 1998, ówczesny dowódca Pomorskiego Okręgu Wojskowego, gen. T. Bazydło powiedział mi „Drogi Waldemarze, o szlifach generalskich możesz myśleć, jak zaliczysz pozytywnie ćwiczenie dywizyjne i kilka inspekcji”.
Dla mnie było to oczywiste. Nie wyobrażałem sobie, że może być inaczej. I tak się stało - dywizja przeszła dobrze przez wymagania bardzo surowego, ale wyjątkowo obiektywnego i sprawiedliwego dowódcy, jakim zapamiętałem gen. Bazydłę. I tak było, gdy dowodząc 11 LDKPanc. zdawałem inspekcję jednocześnie kilkoma jednostkami, w tym dwoma brygadami kawalerii pancernej. Było to wielkie ćwiczenie i wielkie wyzwanie. Kierownik ćwiczenia, ówczesny Dowódca Wojsk Lądowych gen. E. Pietrzyk, narzucił „diabelskie” tempo działań. Bardzo wymagający Szef Inspekcji, gen. P. Makarewicz, ocenił pozytywnie przygotowanie dywizji. To jest największa satysfakcja dla dowódcy.
Obserwując wyścig do awansów za wszelką cenę nigdy, jako dowódca, nie godziłem się z protekcją i „kolesiostwem”. Bo tak wykreowani dowódcy nigdy się nie sprawdzają w boju. Teraz, gdy o awansach decydują kadrowcy, którzy prowadzą „statystykę kadrową”, nie można liczyć na skuteczny system weryfikacji i kwalifikowania do kolejnych stanowisk. Choć personalni wmawiają wszystkim, że to polityka kadrowa z prawdziwego zdarzenia. Tymczasem stworzono system doboru mocno obciążony wadliwymi kryteriami, które są wykorzystywane właśnie przez kadrowców w celach tylko im wiadomych. Taki system powstał za aprobatą wojskowych polityków.
Ostatnie słowo powinno należeć do dowódcy. Pamiętam, jak mój amerykański dowódca z Iraku gen. Vince opowiadał mi, że sam decydował o tym, kto będzie dowodził dywizjami w jego korpusie. A był to najsławniejszy na świecie 18 korpus, składający się m.in. z 82 i 101 dywizji. Nic dodać, nic ująć.
Zmierzam do tego, aby w tym szalonym pędzie do coraz wyższych stanowisk nie zapomniano o dobrym przygotowaniu dowódców. Pamiętano, by ich droga kariery była cierniowa. Bo im więcej cierni, tym lepszy materiał na dobrego, polowego dowódcę. To gwarancja żołnierskiej satysfakcji i skutecznego dowodzenia nawet w najtrudniejszej sytuacji.

Autor: gen. Waldemar Skrzypczak
http://www.skrzypczak.blog.interia.pl

1 komentarz:

  1. Święte słowa,które przedstawiają realia i to żeby coś osiągnąć trzeba na to zapracować i zasłużyć.

    OdpowiedzUsuń